Czas jak Nida płynie
O wizycie prezydenta Stanisława Wojciechowskiego w Pińczowie jak również o odwiedzinach wojewody Ignacego Manteuffla w naszym mieście utrwalonej w pieśni dziadowskiej, a także o historycznych jadłospisach z przyjęć na cześć dostojnych gości, oraz o wiekopomnej pińczowskiej wygódce.
O Wiktorze Lamocie, staroście pińczowskim, napisała w swych wspomnieniach: Moje złote lata 1913-1939 Krystyna Libiszowska-Dobrska: ludzie mówili, że był prototypem Nikodema Dyzmy z powieści Dołęgi-Mostowicza.
Mój dziadek pamiętał go z czasów ? starostowania ? w Pińczowie, jako bardzo wysokiego, chudego mężczyznę, o bladej twarzy, w okularach o okrągłych szkłach tzw. binoklach. Dość grzecznego i uprzejmego człowieka, jednakże z ukrytą manią, być może pozostałą z czasów jego wojskowej i dziennikarskiej przeszłości ? zdobywania o wszystkim informacji, wszelkimi możliwymi sposobami, co najczęściej sprowadzało się do nakłaniania zależnych od niego, do raportowania mu czy informowania o wszystkich mniej, czy bardziej istotnych wydarzeniach w podległym mu terenie.
We wspomnieniach starych pińczowian zachowała się wręcz niesamowita feta jaką pan starosta urządził na powitanie wojewody kieleckiego Ignacego Manteuffla, który 23 lipca 1924 roku odwiedził Pińczów.
Wizyta prezydenta Stanisława Wojciechowskiego w Pińczowie, jesienią tego samego roku, na poświęcenie sztandaru 2 pułku piechoty Legionów, wypadła zupełnie ascetycznie w porównaniu do wizyty wojewody. Wizytę prezydencką uświetniła co prawda obecność gen. Lucjana Żeligowskiego i biskupa polowego Stanisława Galla, delegacje ludności, urzędów, bramy triumfalne po wsiach na trasie przejazdu limuzyny prezydenckiej, szpaler strażaków i uczniów gimnazjum na drodze pod Górę Zamkową, itd. Było jednak, w sumie, znacznie mniej pompy. Prezydent wręczając sztandar dowódcy 2 p.p. Legionów ppłk. Czaplińskiemu, wygłosił dwuzdaniowe przemówienie: 2 p.p. Legionów zasłużył się ojczyźnie. Wiem, że oddaję ten sztandar w ręce wierne i dzielne i wiem, że będziecie zawsze wiernie i godnie go trzymać i nigdy nie trafi on w ręce wroga.
Następnie prezydent przyjął defiladę wojskową, odwiedził kościół. W starostwie zjadł śniadanie, po chwili odpoczynku odwiedził koszary gdzie spróbował żołnierskiego obiadu i o godz. drugiej opuścił miasto udając się do Spały.
Obiad żołnierski z udziałem prezydenta, nie dorównywał poczęstunkowi dla wojewody Manteuffla. Sejmik Pińczowski na tenże uroczysty obiad dla żołnierzy 2 pułku Legionów: asygnował ( ) po 1 zł na głowę. Naturalne jest, że w demokratycznym państwie zgodnie z arkuszem ewidencyjnym stanu wojska, wyliczono także po 1 zł na obiad dla prezydenta Wojciechowskiego i asystujących gości. Co było nadto, pozostało tajemnicą wojskową kadry oficerskiej 2 pułku Legionów.
Tymczasem na nawiedzenie Pińczowa przez woj. Manteuffla, we wsiach na szlaku samochodu wojewody wójtowie zostali zobowiązani do wystawienia ukwieconych bram triumfalnych. Nie mogło zabraknąć rozradowanych włościan i włościanek, wdzięcznej dziatwy szkolnej itd.
( )Komendant policji w Pińczowie pdkm. Edward Przyborowski, który trafił do Pińczowa z funkcji kierownika komisariatu w Dąbrowie Górniczej, na miejsce Ludwika Karbońskiego przeniesionego na komendanta do Będzina, miał obowiązek czuwać nad bezpieczeństwem i organizacją imprezy.
( )Wracając do wizyty wojewody, pierwsze co zrobił Przyborowski w ramach przygotowań, to zamówił nowe buty oficerki u szewca. W cholewach tych butów jak zapowiedział Tobiaszowi Karmiołowi, szewcowi z ulicy Buskiej, wojewoda powinien bez trudu się przejrzeć, a Tobiasz zgryźliwie dokończył: A jak pan kumendant trzaśnie sze obcasami, to sze pan wojewoda powinien z?szrać. Dobrze, że żyli na przyjacielskiej stopie, bo kto inny za obrazę władzy skończyłby w pińczowskich kazamatach w podziemiach Belwederu. No ale dobre buty dla policjanta, nawet samego komendanta, przy ówczesnych bezdrożach, to kto wie czy nie były ważniejszym narzędziem pracy od rewolweru, czy pałki służbowej.
Przyborowski dobrze o tym wiedział, tak samo jak i to, że Tobiasz nie kocha władz za prześladowania jakich jego syn doznał w wojsku. Tobiasz miał dwu synów, z zawodu także szewców.
Najważniejsze dla Przyborowskiego, były jednakże w tym wszystkim buty. Skórzana kilkuwarstwowa podeszwa winna być podkuta, nabijana, wzmocniona drewnianymi kołkami, obszywana ręcznie. Takie buty jeśli były właściwie konserwowane można było używać nawet kilkadziesiąt lat. Tobiasz twierdził, że co najmniej pięćdziesiąt, a na uszycie jednej pary oficerek poświęcał cztery, pięć dni.
Zawsze przed rozpoczęciem pracy przeciągał szewskim nożem, pieszczotliwie zwanym przez niego -knypkiem- nad płomieniem świecy, następnie przykładał dwa palce do piersi i czoła. Pracował nad przyjętym zamówieniem nieprzerwanie. Cały Pińczów już dawno spał, a w oknach jego domu na ulicy Buskiej jeszcze świeciło się światło naftowej lampy. Policjant pełniący nocną służbę, gdy zaglądał do jego warsztatu przez szybę okienną, widział Tobiasza w jarmułce na głowie, rytmicznie wbijającego drewniane kołeczki w podeszwę buta unieruchomionego na kopycie, długie pejsy poruszały się wahadłowo w takt ruchów szewca, a Tobiasz mruczał sobie pod nosem: Szluf, majn kind, schluf ein, schluf ein! Die Liebe wacht und denket dein, Die Liebe wacht und singt dich ein.
Mój dziadek, a także mój ojciec Stanisław bardzo cenili ręcznie szyte, dobre buty oficerki. Ojciec, który całe życie prawie wyłącznie w nich chodził, gdy zakładał lżejsze półbuty, oficerki nakładał na lekkie cedrowe prawidła- jeszcze po dziadku, bardzo stare, a mimo to wciąż wydzielały i wydzielają żywiczny zapach- smarował woskiem i trzymał w chłodnej suchej komórce. Używał jednej pary kilkanaście lat, oczywiście nosząc je na zmiany. Wielu starszych ludzi do dziś pamięta jego postać, gdy w najczarniejszych latach komunizmu, wszechobecnej szarości i bylejakości, ubrany w dobrze skrojone bryczesy, buty oficerki, kożuszek obszyty zielonym suknem, lub ulubiony czarny skórzany płaszcz, energicznym krokiem szedł przez rynek pińczowski na mszę do kościoła.
Biorąc miarę na buty, Tobiasza szewca nachodziła niekiedy znienacka wena poetycka, potrafił dać wówczas prawdziwie ? wielką improwizację; uprzyjemniał wtedy czas klientom, najczęściej oficerom 2 p.p. legionów zabawnymi wierszykami i odpowiednią gestykulacją, dając coś w rodzaju małego przedstawienia jednego aktora. Przyborowskiemu wygłosił dłuższą rymowankę, z której, ku nieoszacowanej stracie dla literatury, w pamięci mego wuja Mariana Wilczyńskiego przedwojennego burmistrza Pińczowa, a potem w pamięci mego ojca i w końcu mojej, ocalała niewielka część:
Załopoczcie sze sztandary
Zagrajcze sze fanfary
Usuńcie sze wszystkie szmrody
Dziś przyjazd wojewody !
Wielozwrotkowy poemat w stylu pieśni dziadowskiej, niestety kończył się dramatycznie. W ostatniej zwrotce wojewodzie przytrafia się tragiczna i smutna przygoda, mianowicie dochodzi do amputacji niewątpliwie ważnej dla niego części ciała, a nawet prawie że jej dekapitacji.
Mianowicie, w toku namiętnego adorowania pięknej Fejgi o którą wielce zazdrosny był niejaki Srul, człowiek ponury, mściwy, podstępny i nie okazujący władzy należnego jej szacunku, a także lekce sobie ważący romantyczne powiewy miłości, gdy główny bohater poematu już nie zwracał uwagi na nic, otumaniony niczym jeleń podczas rui, nagle? :
Ignac wrzasnął
Srul mu(?)
Brzytwą chlasnął
Tą historyczną epopeję narrator gromko zakończył optymistycznym zawołaniem:
Nie bój Ignac!
Nie bój nic!
Urośnie ci
Nowy szpic!
Miasto na wizytę wojewody zostało wypucowane do błysku, wszystkie bezpańskie psy, których była plaga, jeśli nie zostały wyłapane przez hycla, to wystrzelane w ramach walki z wścieklizną. Cóż by to było gdyby jakiś bezczelny pies ośmielił się świętokradczo szczeknąć na pana wojewodę, bądź popełnił jeszcze większą zbrodnię wobec majestatu obsikując np. koło wspaniałej limuzyny pana wojewody. No?do czegoś podobnego nie można było dopuścić.
A problem był wielki, co zostało utrwalone dla historii: Przy najbardziej uczęszczanej ulicy, nie ma w Pińczowie domu, gdzie by nie leżał lub nie wałęsał się jakiś pies. Przeważnie jest to tak zwany rasowy kundel o postrach siejących kłach, bez opieki ludzkiej pozostawiony sam sobie, bez kagańca, dzika i niebezpieczna bestja.