Czas jak Nida płynie -cd..
O wizycie prezydenta Stanisława Wojciechowskiego w Pińczowie jak również o odwiedzinach wojewody Ignacego Manteuffla w naszym mieście utrwalonej w pieśni dziadowskiej, a także o historycznych jadłospisach z przyjęć na cześć dostojnych gości, oraz o wiekopomnej pińczowskiej wygódce -cd..
Wszystkie babki i dziady proszalne zostały przepędzone spod kościołów – tych co się buntowali policja na długo zamknęła w areszcie nie żałując kułaków po karku. Wesołym pińczowskim panienkom, tak jak ich opiekunom, policja surowo zabroniła jakichkolwiek prób spoufalania się z przybyłymi dostojnymi gośćmi. Miały pozostawać w domach. To samo dotyczyło panienek w Busku, Chmielniku i Stopnicy. Przyborowski surowo zapowiedział: Żadnych przyjazdów na gościnne występy do Pińczowa.
Ulice ustrojono flagami, portretami dostojników przepasanymi szarfami, kwiatami, gałązkami brzóz, sośniną.
Pan starosta przywitał przyjazd samochodu wojewody od strony Krakowa, gdyż wojewoda nocował w Górach u tamtejszych dziedziców Dembińskich, orkiestrą wojskową. Samego wojewodę witał pod starostwem lansadami, czerwonym chodnikiem, hymnem państwowym, chlebem i solą, przemówieniami i delegacjami wszystkich stanów, począwszy od włościaństwa i ziemiaństwa, skończywszy na kahale pińczowskim, biciem w dzwony, wizytą w kościele, w uroczystym pochodzie przy podniosłej muzyce, gdzie pana wojewodę witał ksiądz kanonik Wójcik i inni przedstawiciele duchowieństwa, i na koniec uroczystym śniadaniem w sali posiedzeń sejmiku, z udziałem radnych i lokalnej elity godnej tego zaszczytu.
Stoły nakryto zdobną koronkami bielizną stołową i zastawiono porcelanowym serwisem z umiejętnie rozłożonymi nożami i widelcami. Za kotary, dyskretnie z patefonu niosło się: My pierwsza Brygada. Zebrani w grupki goście we frakach, surdutach, mundurach legionowych szytych z najlepszych materiałów u najlepszych krawców, półgłosem wymieniali państwowotwórcze frazesy. Wykwint i dostojność przyjęcia potęgowało wytworne szkło, światło tęczujące w kryształach kieliszków, wazony ze świeżymi kwiatami i tace z egzotycznymi owocami. Nieliczne młode panie w eleganckich, wchodzących właśnie w modę, lejących się luźno jedwabnych kostiumach często ozdobionych kwiatem, w głębokich maleńkich kapelusikach z niewielkimi rondkami, dodawały uroku przyjęciu. Starsze matrony w staromodnych długich sukniach i bardzo widowiskowych okazałych kapeluszach ustrojonych w kokardy, bukieciki i woalki, czuwały nad córkami. Delikatny zapach perfum, mieszał się dymem luksusowych cygar i zagranicznych papierosów.
W skromnym śniadaniowym menu, według wzorców, jak to wówczas pisano ? kuchni paryzkiej, znalazł się między innymi sandacz po francusku, pasztet na gorąco w kruchym cieście, indyk z kasztanami. Dla koneserów w omszałych butelkach stary burgund.
Na zaostrzenie apetytu rozłożono półmiski z pieczonym mięsiwem, sztufadą, schabem, drobiem, dziczyzną oraz wędliny, wszystko pięknie pokrojone na cieniutkie plasterki i elegancko ułożone. Do tego na półmiskach cała masa sałatek, pikli, wytwornych sosów, nie brakło nawet swojskiego chrzanu ze śmietaną. Oczywiście jeszcze bardziej nie mogło braknąć butelek z wytwornymi mocnymi alkoholami, dzbanków z lemoniadą, kruszonem i wodą.
Warto z ciekawości poznać ceny tych wytwornych dań w znanych restauracjach np. w hotelu Savoy, w Warszawie bażant z rożna z borówkami kosztował wówczas 8.80 zł a kaczka z jabłkami 6 zł, zraziki 5,50 zł, łosoś z rusztu 7,70 zł, ptysie z kremem 2.75 zł. Przeciętna dobra pensja robotnika w owym czasie rzadko przekraczała 100 zł.
Dostojnych gości nie trzeba było zachęcać do jedzenia. Tak jakby nie jedli miesiącami, dojście do półmisków torowali sobie nieraz łokciami. A z przeładowanych talerzy, trzymanych w rękach, sałatki i płaty mięsiwa spadały – dobrze, że na podłogę- gorzej gdy trafiło się, że na dostojny dekolt starszej matrony.
Do usłużenia wytwornym gościom czuwały w pogotowiu, co ładniejsze i pojętniejsze pokojówki z okolicznych dworów. Nad wytwornymi panami, gdyby się tak przypadkiem zapomnieli, czuwały wytworne małżonki. Nad tym by jakaś lokalna hołota, czy inna polityczna banda, nie zakłóciła całej celebry, czuwał komendant Przyborowski osobiście na przyjęciu, a także jego podwładni dyskretnie ulokowani w okolicznych bramach i zaułkach, jak również liczni konfidenci.
Wojsko w Pińczowie również wykazało zrozumienie swej powinności. Patrole żandarmerii wojskowej w galowych mundurach, z żółtymi naramiennymi sznurami i ryngrafami na piersiach, regularnie tłukły kocie łby pod starostwem, aż iskry szły, wyglansowanymi, podkutymi trzewikami z których schludnie opięte owijacze wiły się wokół łydek aż do kolan. Marsowość srogich żołnierskich twarzy podnosiły wąsy misternie wywinięte do góry i tam zwinięte w szpileczki, przyczernione i utwardzone szuwaksem do butów. Na plecach żołnierzy patrolu wisiały długie Manlichery przy boku tłukły się o biodra bagnety w metalowych pochwach błyszczących żywą rtęcią. Pod każdą pińczowską służącą, a nawet pod niejedną dostojną panią domu, na widok takich mężczyzn uginały się nogi.
Sławojka na podwórzu starostwa już tydzień przed przybyciem dostojnego gościa została zamknięta, tak, że urzędnicy i petenci musieli latać za potrzebą w krzaki, o ile nie mieli, powiedzmy sił, by dobiec do wychodka przy dworcu wąskotorówki. Gdzie jak gdzie ale w Pińczowie, gdzie wojsko miało ekspozyturę wywiadu, w pierwszym rzędzie nasuwały się obawy, czy jakiś zatwardziały agent komunistyczny nie przyczai się na parę dni w dole kloacznym, z bombą pod pachą, by dokonać zamachu.
Sławojkę w ciągu tego tygodnia, wyczyszczono, wybielono, wyperfumowano, zatrudniono przy tym fachowych stolarzy, malarzy, wstawiono dzban z wodą, miednicę, zawieszono śnieżnobiałe ręczniki i żadnych starych gazet na gwoździu – to dobre dla pospólstwa.
Przy okazji, niewątpliwie ze stratą dla historii, bezpowrotnie zniszczono kolekcję lokalnego graffiti i antypaństwowych jak i innych rysunków, przedstawiających w dużej części żeńskie i męskie organy płciowe, wydrapanych na ścianach wygódki gwoździem czy ostrym drutem przez petentów wyładowujących w ten sposób swe niezadowolenie na urząd starosty i sanacyjne rządy.
Najwięcej ponoć było napisów w języku hebrajskim, bo już nieobyczajnych rysunków nie sposób było ocenić jakiej nacji były autorstwa. Mimo parokrotnego bielenia ścian, kopiowy ołówek wciąż przebijał na ścianach, w końcu je więc zagipsowano. Jednakże dla historyka zajmującego się badaniem starodawnych graffiti ocalały do dziś dość licznie, wyryte w kamieniu, przez znudzonych słuchaczy, napisy po hebrajsku w przedsionku pińczowskiej synagogi.
Dla pana wojewody na specjalnym mosiężnym uchwycie wisiała rolka niemieckiego papieru toaletowego. Takiego skoku cywilizacyjno-kulturowego mieszkańcy Pińczowa jeszcze nie widzieli.
Wszystkie te starania służyły upiększeniu wizyty wojewody trwającej aż cztery godziny.
Mieszkańcom miasta na pamiątkę owej wiekopomnej wizyty, pozostała odświeżona wygódka. Przez dłuższy czas, w dalszym ciągu pozostawała zamknięta na solidną kłódkę, przez co wokół starostwa odór potęgowała się z dnia na dzień, przebijając fetor wokół synagogi czy ul. Źródlanej (och, to przewrotne poczucie humoru gulonów pińczowskich) którą biegł otwarty kanał ściekowy, zawsze pełen wzburzonej fali nieczystości. Woda w kanale była rzeczywiście bardzo źródlana. Kanał od Góry Zamkowej przebiegał przez Nowy Świat i ul. Pałęki wpadał do Nidy.
W starostwie rozważano najwidoczniej czy można historyczną wygódkę uświęconą wizytą samego wojewody, oddać na pastwę zdziczałych, prymitywnych hord pińczowskich, czy może lepiej zostawić ją zamkniętą na wieczność, nieskazitelną i nietkniętą, dla potomnych, jako swoistą kapsułę czasu i przekaz dla odległych wnuków od pradziadów.
Jednak potrzeby codziennego życia zwyciężyły i po pewnym czasie wygódkę ponownie udostępniono potrzebującym, oczywiście już bez wojewodzińskich standardów.
Coś z tą historyczną wygódką jednak nie było do końca w porządku, skoro w 1927 roku starosta Lamot otrzymał od ministra spraw wewnętrznych pismo którego zasadniczy sens sprowadzał się do zdania: Ubikacje powinny drogą częstego szorowania sedesów i podłogi, wentylowania i odkażania być stale utrzymywane w stanie używalności i nie zatruwać powietrza naokoło. A dr Felicjan Sławoj Składkowski, chirurg ze specjalizacją w ginekologii, w owym czasie minister spraw wewnętrznych, wiedział co pisze; wszak znał Pińczów, brał udział w walkach pozycyjnych nad Nidą w okolicach Pińczowa, w 1915 roku jako lekarz pułkowy I Brygady Legionów. Jego ojciec Wincenty, służył w 21 jambgorskim pułku ułanów stacjonującym za carskich czasów w Pińczowie.
Marian Wilczyński wspominając ową powitalną fetę czterdzieści lat później – za czasów siermiężnego Gomółki, gdy w Pińczowie kaszanka stanowiła szczyt rozpasania kulinarnego- pewnego zimowego wieczoru, przy kubeczku grzanego wina, jeszcze wtedy zanosił się od śmiechu. A, ponieważ i ja przysłuchiwałem się tym historiom siedząc na kolanach ojca, przy ciepłym piecu kaflowym, a moja starsza siostra Magda też nadstawiała ciekawie ucha- ojciec recytował nam fragmenty wiersza Gałczyńskiego:
Któż to tak śnieżkiem prószy z niebiosów?
Dyć oczywiście pan wojewoda;
A któż na szybach maluje kwiaty,
czy mróz, czy mróz, dziecino?
Nie, to rączuchną dla ciebie, żabuchno,
starosta ze starościną;
Hej, tam w Warszawie jest pan minister
siwy i taki miły,
przez okno rzuca spojrzenia bystre,
bo chce, by dla ciebie były
zimą sopelki, śniegi i lody:
Jeżeli tedy sanki usłyszysz
i dzwonki ich tajemnicze,
wiedz: to minister w skupionej ciszy
nacisnął taki guziczek,
że gwiazdki dzwonią i gwiazdki lśnią
nad miastem i nad wsią.
I wszyscy czworo wraz Marianem Wilczyńskim znów zanosiliśmy się śmiechem.
Jedna odpowiedź do “Czas jak Nida płynie -cd..”
Genialne, prosimy o wiecej